Zaznacz stronę
Krater Aorounga (Czad, Afryka).

Prawdopodobieństwo upadku na powierzchnię Ziemi dużego meteorytu lub planetoidy jest znikome, jednak cały czas wzrasta. Na zjęciu krater Aorounga (Czad, Afryka). Źródło: NASA.

Uderzenie planetoidy w powierzchnię Ziemi to zdarzenie bardzo mało prawdopodobne. W dotychczasowej historii naszej planety do katastrof takich dochodziło wyjątkowo, jeśli pominąć pierwszy, najwcześniejszy etap jej istnienia (od 4,6 do 4 mld lat temu).

Globalna katastrofa nie powinna nam spędzać snu z powiek. Warto jednak wiedzieć, że staje się ona coraz bardziej prawdopodobna.

Do takich wniosków doprowadziły badania wykonane przez Coryn Bailer-Jones z Instytutu Maxa Plancka (Niemcy). Przeczą one wcześniejszym teoriom postulującym istnienie cyklu o długości milionów lat, w trakcie którego prawdopodobieństwo upadku planetoidy na przemian rośnie oraz maleje. Zjawisko to wiązano ze zmianą położenia systemu słonecznego w stosunku do całej galaktyki.

Cykl ów, trwający według różnych źródeł od 13 do 50 milionów lat, to – zdaniem Coryn Bailer-Jones – jedynie artefakt statystyczny. Zastosowanie nowoczesnych technik eksploracji danych pozwoliło na uniknięcie pułapek, które zakłóciły rezultaty poprzednich analiz. W efekcie okazało się, że o żadnym cyklu nie może być mowy.

Częstotliwość katastrof kosmicznych, do których dochodzi na powierzchni Ziemi, jest jednak rzeczywiście zmienna. Zmiany te mają jednak nieco inny schemat, bardziej złowieszczy dla przyszłych pokoleń. Otóż od około 250 milionów lat w Ziemię uderza stopniowo coraz więcej planetoid. Nic nie wskazuje na to, by ten trend miał zostać odwrócony w kolejnych milionach lat.

Na razie nie udało się ustalić prawdopodobnej przyczyny zaobserwowanego zjawiska. Możliwe jednak, że tak jak poprzednie obliczenia, jest to jedynie artefakt wynikający z nieprawidłowej analizy danych statystycznych.

Warto zwrócić uwagę na sposób wyliczenia częstotliwości upadków planetoid. W tym celu wykorzystano dane dotyczące kraterów znalezionych na powierzchni Ziemi wraz z ich datowaniami. Metoda ta ma jednak słabe strony, dostrzeżone już zresztą przez naukowców:

  1. Starsze kratery trudniej jest odnaleźć. Są one ukryte pod coraz grubszą warstwą osadów bądź ulegają erozji, która na powierzchni Ziemi działa nieustannie. Ślady najstarszych katastrof mogły już zostać bezpowrotnie utracone.
  2. Im starszy krater, tym trudniej go wydatować. Nie dotyczy to wszystkich impaktów, ale w wielu przypadkach ta zasada się sprawdza. Oznacza to, że zmieniająca się częstotliwość może częściowo wynikać z problemów związanych z datowaniami.
  3. Kontynenty wędrują, kolidując ze sobą. W trakcie kolizji skały ulegają procesom metamorficznym (przeobrażeniu), co może doprowadzić do zniszczenia kraterów i innych pozostałości po impaktach. To samo dotyczy den morskich, które są niszczone w strefach subdukcji. Im starszy krater, tym mniejsze prawdopodobieństwo, że zachował się on w zapisie kopalnym. Oczywiście sam krater nie jest jedynym dowodem wskazującym na kolizję z planetoidą, jednak innych informacji (na przykład minerałów wskazujących na uderzenie meteorytu, zapisu fali uderzeniowej, pozostałości materii kosmicznej) nie uwzględniono w badaniach.

Wątpliwości jest zatem sporo, jednak zdaniem Coryn Bailer-Jones nie zmienia to faktu, że do lamusa należy odłożyć teorię Nemezis – “gwiazdy śmierci”. Zakłada ona, że Ziemia cyklicznie wchodzi w pole oddziaływania bliźniaczej gwiazdy Słońca, która zaburza grawitacyjnie orbity planetoid komet z obłoku Oorta. Te z kolei uderzają w powierzchnię Ziemi.

Aktualne badania przemawiają na niekorzyść teorii Nemezis. Najprawdopodobniej jednak naukowcy nie porzucą jej zbyt łatwo. Teorię tę opracowano bowiem nie tylko na podstawie liczby kraterów odkrytych na powierzchni Ziemi, ale także – wręcz przede wszystkim – kierując się dowodami paleontologicznymi związanymi z przypuszczalną cyklicznością wymierań. Z nimi aktualne badania nie polemizują.

Źródło informacji